[45.]🚢 Jak katastrofa Titanica niemal zmieniła bieg historii… majonezu.

Choć jedną z jego supermocy jest łączenie poszczególnych składników, a wręcz scalanie rodem z Excela, jest jeden przypadek, w którym jego wiążące właściwości zawiodły. Tym, jakże trudnym przypadkiem, jest Polska. Bowiem to właśnie majonez, niczym znane nam partie polityczne, podzielił naszych rodaków. Zamiast pytać o miejsce pochodzenia, ulubioną postać z Przyjaciół lub najchętniej słuchany gatunek muzyki, żeby sprawdzić, czy mamy z kimś jakieś punkty zahaczenia, wystarczy zadać o wiele krótsze, a jak wiele mówiące pytanie:
Team Winiary czy Kielecki.

Z odcinka dowiecie się m.in.:
– Francuzi czy Hiszpanie, kto wynalazł majonez?
– Kiedy po raz pierwszy pojawił się majonez?
– Jak katastrofa Titanica mogła zmienić bieg historii?
– W jaki sposób Niemiec podbił Amerykę?

Na dole strony znajduje się transkrypcja odcinka

Zostań Patronem – dołóż swoją cegiełkę!

Źródła:

andrewfsmith.com/wp-content/themes/wooden-mannequin/pdf/Hellmann’s%20Mayonnaise%20Article.pdf?fbclid=IwAR1h8qsh3wcC3uZEPKo1wSOTGZJfhr3Z4nIuHkx0DLXc5GQj–zJ8ZvdSUI
thenibble.com/reviews/main/cheese/eggs/mayonnaise-history.asp
timetravelturtle.com/where-is-mayonnaise-from/
wikipedia.org/wiki/Hellmann%27s_and_Best_Foods

TRANSKRYPCJA

Choć jedną z jego supermocy jest łączenie poszczególnych składników, a wręcz scalanie rodem z Excela, jest jeden przypadek, w którym jego wiążące właściwości zawiodły. Tym, jakże trudnym przypadkiem, jest Polska. Bowiem to właśnie majonez, niczym znane nam partie polityczne, podzielił naszych rodaków.

Zamiast pytać o miejsce pochodzenia, ulubioną postać z Przyjaciół lub najchętniej słuchany gatunek muzyki, żeby sprawdzić, czy mamy z kimś jakieś punkty zahaczenia, wystarczy zadać o wiele krótsze, a jak wiele mówiące pytanie:
Team Winiary czy Kielecki.

Jeżeli okaże się, że gracie do jednej bramki – brawo! Nic nie łączy ludzi tak, jak wspólny wróg.
Jeśli jednak Wasze kubki smakowe reprezentują różne drużyny, wówczas macie dwie opcje. Z prawdopodobnie lekkim niesmakiem – uścisnąć sobie dłonie i rozejść się, każdy w swoim kierunku lub 2. Kontynuować rozmowę. W końcu najtrudniejszą kwestię macie już za sobą, po tym może być już tylko lepiej.

Zanim jednak opowiem Wam o tym, jak Titanic niemal zmienił losy majonezu na świecie oraz o naszych narodowych ulubieńcach, cofnijmy się nieco w czasie, do momentu, w którym jajka spotkały olej.

—————-

Sałatka jarzynowa, sałatka śledziowa i milion innych sałatek, czy jesteście w stanie wyobrazić je sobie… bez majonezu? Już nawet nie wspomnę o jajkach z majonezem!
Nic więc dziwnego, że majonez należy do grona tzw. Pięciu sosów bazowych, które w języku francuskim określane są sosami macierzystymi. Poza wspomnianym majonezem, wymiennym z sosem holenderskim, w tej elitarnej grupie znajdują się również: sos pomidorowy, beszamelowy demi-glace, czyli ciemny i gęsty sos z odparowanego bulionu wołowego lub cielęcego oraz jego kolorystyczne przeciwieństwo – jasny sos velouté, który zazwyczaj jest drobiowy, zagęszczony zasmażką.

Właśnie na bazie tej piątki, tworzy się inne popularne sosy, takie jak ailloli czy boloński.
Jeśli więc dotychczas mieliście niezbyt przyjemne skojarzenia z metodologią, bo umówmy się – większość z nas po raz pierwszy słyszy o niej w kontekście pisania pracy licencjackiej – następnym razem, gdy usłyszycie, to mrożące krew z żyłach, hasło pomyślcie o Marie-Antoine Carême, XIX-wiecznym francuskim szefie kuchni. Napisał on fundamentalne książki o klasycznej kuchni francuskiej oraz sklasyfikował setki sosów, do czego posłużyła mu przepyszna metodologia.

No dobrze, tym oto sposobem zasadniczo odhaczyliśmy podpunkt związany z pochodzeniem bohatera dzisiejszego odcinka. Zarówno umieszczenie go w publikacjach poświęconych klasycznej kuchni francuskiej, jak i używanie oryginalnej pisowni tego słowa w wielu językach, wskazuje na to, że majonez zawdzięczamy Francuzom, co nie pozostawia żadnych wątpliwości. Choć, czy aby na pewno żadnych?

———-

Jeśli słuchaliście jednego z ostatnich odcinków – tego poświęconego historii frytek, wiecie już, że w kwestiach kulinarnych, względem Francuzów, warto zachować zasadę ograniczonego zaufania.

Podobnie, jak przy frytkach – Belgowie, tak w tym przypadku – Hiszpanie roszczą sobie prawo do tytułu wynalazców majonezu.

Jedną z najpopularniejszych historii opowiadających o korzeniach protagonisty tego odcinka jest ta sięgająca 1756r. Tak się składa, że tenże rok również przewinął się w 40. Odcinku, więc z nieskrywaną radością przytoczę własne słowa.

FRAGMENT 40.

I chociaż powiedzenie to odnosiło się frytek, doskonale pasuje również do dzisiejszego odcinka, co tylko dowodzi, że wydarzenia historyczne, o których z niechęcią słuchamy w szkole – często kryją drugie, o wiele ciekawsze i smaczniejsze dno. A nawet śmiałabym twierdzić – o wiele bardziej znaczące dla naszego życia konsekwencje niż te geopolityczne, o których czytamy w podręcznikach.
Skoro już naraziłam się tym stwierdzeniem historykom, możemy kontynuować naszą podróż do korzeni majonezu.

Otóż we wspomnianym 1756r. w mieście Mahón na wyspie Minorka (nie mylić z Majorką, która leży, a może raczej pływa po sąsiedzku) wojska francuskie obległy zamek św. Filipa, będący pod panowaniem Anglików. Misja zakończyła się powodzeniem i wraz z twierdzą w ręce Francuzów trafiła cała wyspa. I pomimo, że nasza rzeczywistość zdaje się mieć niewiele wspólnego z XVIII w. światem, natura ludzka aż tak, żeby nie powiedzieć w ogóle, się nie zmieniła. I podobnie jak dziś, tak samo wówczas wiedziano, że sukces należy uczcić, a dokładniej opić. Z okazji zwycięstwa wyprawiono wielki bankiet na część Louisa Françoisa Armand de Vignerot du Plessis, księcia de Richelieu. Zgodnie z legendą, osobisty szef kuchni księcia, jako dodatek do wystawnych dań, pragnął przygotować tradycyjny sos na bazie śmietany oraz żółtek. Pech chciał, że na wyspie nie było śmietany… No cóż drodzy Francuzki, na szczęście nie wszystkie narody pakują śmietanę, gdzie tylko popadnie… Ponieważ jednak oliwy było pod dostatkiem, kucharz zdecydował się skorzystać z tego substytutu i w ten oto sposób stworzył Mahónnaise, który nazwą miał upamiętnić zwycięstwo na wyspie Mahón.

Czekaj, czekaj. Czyli Francuzki jednak nie kłamali, to jest ich wynalazek, choć teoretycznie powstał poza granicami Francji. Niezupełnie, a nawet kategorycznie nie, jeśli zapytacie niektórych historyków a przede wszystkim mieszkańców hiszpańskiej wyspy.
Okazuje się, że druga, niemal równoległa wersja wydarzeń, mówi, że to lokalsi pokazali i nauczyli francuskich kucharzy, przygotowywać majonez. Ci jednak po powrocie do ojczyzny rozpowszechnili go jako swój.
Co na to spadkobiercy Champagna, wieży Eiffel i camemberta? Cóż niektórym z nich daleko do klasy, z którą zwykliśmy kojarzyć Francuzów. Pojawiły się bowiem głosy, że kuchnia i smaki mieszkańców wyspy Mahón były zbyt mało wykwintne, żeby mogli oni stworzyć coś tak doskonałego jak majonez. Zaczęto więc sugerować, że bardziej prawdopodobne jest, aby jego pierwotna nazwa brzmiała bayonnaise od Bayonne, miasta słynącego z Jambon de Bayone, czyli soczystej szynki Bajońskiej.
Inni zwolennicy francuskiego rodowodu sosu utrzymują, że u podnóża nazwy majonez stoi słowo manier, oznaczające obsługiwać lub moyeu – starofrancuskie określenie na żółtko.

Co na to Hiszpanie?
Podobno w latach 20. Znany madrycki szef kuchni rozpoczął akcję nakłaniającą swoich rodaków do odrzucenia francuskiego terminu na rzecz „salsa mahonesa”, które podkreślałoby prawdziwe pochodzenie majonezu.

I faktycznie, po wpisaniu w Google hasła „salsa mahonesa”, pojawiają się przepisy na majonez, także nazwa zdaje się funkcjonować, choć zakładam, że raczej nie na większą skalę. Jeśli macie jakieś informacje w tym temacie, to jak zawsze będę wdzięczna za wiadomości od Was!

Współcześnie, specjaliści również są podzieleni. Jedni zwracaj uwagę na fakt, że majonez nie pojawia się w żadnej z pierwszych XVII-wiecznych kolekcji francuskich przepisów, może wskazywać na to, że Francuzi nie dysponowali odpowiednią technologią aż do XVIIIw. Inni natomiast kontrują, że jednak wszystkie nam znane pierwsze doniesienia o majonezie są właśnie w języku francuskim.

Skąd więc kucharz księcia de Richelieu wiedział, jak przyrządzić majonez na ucztę z okazji zwycięskiej walki na wyspie Mahón?

Być może po prostu nauczył się tego wcześniej?

———–

Dotarłam do ciekawego artykułu, z którego dowiedziałam się, że już sam Atoine Carême, czyli ten ziomeczek od sosowej metodologii, próbował dojść do etymologii słowa majonez. I to właśnie on spekulował, że nazwa ta pochodzi od słowa maner. Jak zauważa autor artykułu:
„Nie do pomyślenia jest, aby Carême – wyszkolony przez największego cukiernika w napoleońskim Paryżu, twórcę francuskiej wykwintnej kuchni i szefa kuchni księcia de Talleyranda – nie znał historii nazwy, gdyby majonez powstał dopiero w 1756 roku. Rzeczywiście, sam Talleyrand dorastał pod rządami Ancienów (był wybrednym koneserem stołu i poruszał się w tych samych kręgach, co rodzina Richelieu. Pochodzenie „majonezu” musi być znacznie starsze niż 1756 r., Jeśli Carême nie wiedział o tym.”

Jaka jest więc alternatywna historia?
Otóż taka, że majonez swoją nazwę zawdzięcza Charles, księciowi de Mayenne, który w 1589r. przewodził w bitwie pod Arques. Przed walką Karol zdecydował się nieco dłużej pogościć przy stole, aby nacieszyć podniebienie kurczakiem z sosem na zimno. Jak się później okazało, dobrze zrobił, bo bitwa zakończyła się wielkim niepowodzeniem, a wiadomo, że porażka ma gorzki smak… Wspomnianym sosem na zimo miał być oczywiście majonez, co nie wiem jak Wam, ale mnie od razu daje do myślenia – nie objadaj się sałatką jarzynową przed pójściem na front.

Zapewne, podobnie jak przy frytkach prawda leży gdzieś po środku lub być może Francuzi po prostu do perfekcji opanowali podbieranie przepisów innym. Żeby jednak nie doprowadzać do napięć na granicy Francja – Hiszpania zawsze zostaje nam założyć, bo i takie głosy się pojawiają, że historia majonezu sięga dalej niż historia obu tych państw, a mianowicie do starożytnego Egiptu. Bowiem prawdopodobnie już wtedy Kleopatra cieszyła się jakże prostym połączeniem oleju i jajek, co było protoplastą znanego nam dziś majonezu.

Dobrze. Lekcja historii skończona.
DZWONEK

—————

Skoro suche fakty mamy już za sobą, możemy przejść do rzeczy bliższym naszym sercom, a już na pewno żołądkom, czyli produktów, które widzimy codziennie na sklepowych półkach.
Zanim jednak opowiem Wam, jak to Związkowi Radzieckiemu zawdzięczamy Kielecki, przenieśmy się na chwilę do Indii, a przynajmniej tak się wydawało Kolumbowi, czyli do Stanów Zjednoczonych.

Majonez trafił za ocean w pierwszej połowie XVIII w. dzięki migrującym z Francji kucharzom, którzy chcieli cieszyć się kochanym sosem również na nowym lądzie. Nie zdziwi chyba nikogo, że specjał z miejsca podbił serca wszystkich i wkrótce nie wyobrażali już sobie bez niego życia. Sam Calvin Coolidge, 30. Prezydent Stanów Zjednoczonych, powiedział kiedyś w wywiadzie, że jedynym smakołykiem, bez którego nie mógłby żyć jest majonez jego cioci Marysi. I tutaj mała dygresja. Rozumiem człowieka! Co prawda nie wiem, czy kiedyś jadłam jej majonez, ale jabłecznik mojej cioci Marysi, absolutnie nie ma sobie równych!

Niedługo jednak domowej roboty majonez był równie dużym rarytasem co dziś, ponieważ już w latach 20. XX w. spora część gospodyń, żeby oszczędzić sobie pracy – sięgała po ten sklepowy. W dużej mierze była to zasługa Richarda Hellmanna. Niby kojarzycie to nazwisko, a nie do końca wiecie skąd? Tak, to ten od majonezu Hellmann’s. Jak to się stało, że niemiecki imigrant osiągnął tak wielki sukces, że sto lat później, jego nazwisko uśmiecha się do nas z niebieskich etykietek na półkach w Biedronce?

———-

Richard Hellmann urodził się 22.06.1876 r. w małym niemieckim miasteczku Vetschau, które znajduje się w dolnych Łużycach, a więc bardzo blisko granicy z Polską, stąd miasto znane jest jeszcze pod jedną nazwą – Wietoszów.
Można powiedzieć, że Chłopak od najmłodszych lat był blisko związany z branżą spożywczą. Jego czternastolatek podjął swoją pierwszą pracę, która polegała na sprzedaży różnych towarów spożywczych oraz alkoholu na lokalnym targu. W ciągu następnych lat kilka razy zmieniał miejsce zamieszkania, w poszukiwaniu z jednej strony lepiej płatnej pracy, ale również nowych wyzwań z nią związanych. Dowodem na to może być chociażby jego odpowiedź na przeczytane w gazecie ogłoszenie znanej brytyjskiej firmy produkującej m.in. żywność w puszkach, która poszukiwała nowych pracowników. Richard przyjął ofertę i wkrótce rozpoczął pracę w Londynie, gdzie zgłębiał tajniki odpowiedniego przygotowywania żywności, natomiast wieczorami uczęszczał do szkoły, w której pobierał lekcje języka angielskiego.
Podczas pracy w firmie Crosse & Blackwell Richard poznał szefa luksusowych delikatesów w San Francisco, który zaoferował mu u siebie pracę. Hellmann nie zastanawiał się długo i w październiku 1903r. dobił do portu w Nowym Jorku. Miał tam zabawić dosłownie chwilę, zanim nie złapie pociągu do San Francisco, jednak los zadecydował inaczej i kiedy w końcu tam dotarł, była to już zupełnie inna bajka. Co więc powstrzymało chłopaka przed wejściem do wagonu?

Tego samego dnia, gdy po raz pierwszy postawił stopę na nowym dla niego lądzie, postanowił wybrać się na spacer po mieście. W pewnym momencie na witrynie jednego ze sklepów na Manhatanie zobaczył napis „Francis H. Leggett Co.” Richard od razu skojarzył, że jest to znacząca postać w jego branży, o czym świadczył chociażby fakt, że produkty tej firmy były dystrybuowane przed jego poprzedniego pracodawcę w Anglii. Mężczyzna postanowił więc zajrzeć do środka i… już stamtąd nie wyszedł. No dobra, to sformułowanie może być zbyt jednoznaczne dla fanów true crime, więc uspokajam – wyszedł, ale już jako świeżo zatrudniony pracownik, ponieważ po wejściu, Niemiec wpadł na vice prezesa spółki, z którym natychmiast złapał dobry kontakt i został przyjęty na pokład firmy. W ten oto sposób Hellmann przez 18 miesięcy uczył się specyfiki branży i handlu pod okiem najlepszych.

Muszę przyznać, że biografia Richarda Hellmanna jest naprawdę ciekawa inspirująca, jednak my skupimy się na jej najważniejszych aspektach.

W sierpniu 1904r. mężczyzna poślubił Margaret Voossberg, z którą poznał się jeszcze w Niemczech. Małgosia była córką właścicieli delikatesów i jest to kluczowa informacja, o czym wkrótce się przekonacie.
Niecały rok po ślubie małżonkowie wynajęli lokal, w którym otworzyli Hellmann’s Delicatessen. Biznes kręcił się dobrze. Wkrótce na świat przyszła Margaret… junior? Nie wiem, jak sprawy się mają w przypadku córek nazwanych po swojej mamie, więc załóżmy – Małgosia druga. W każdym razie, w trójkę wiedli spokojne życie, do momentu, kiedy w 1911r. Richard zachorował i otrzymał od lekarza możliwie najgorsze wieści – jeśli wciąż będzie tak dużo pracował, wkrótce będzie musiał przejść na wieczną emeryturę. Mężczyzna nie miał wówczas nawet 40-tki, więc wizja rychłej śmierci ogromnie go przeraziła, w związku z czym postanowił odsprzedać swój biznes, a następnie wybrał się w podróż do Europy, aby odwiedzić ojczyznę, a następnie przyjaciela w Paryżu.

————

Matta Martineza, Richard poznał w Londynie. Był on synem właściciela firmy spożywczej, a w momencie ich spotkania we Francji, obejmował już stanowisko prezesa w rodzinnym biznesie. Hellmann z zainteresowaniem przyglądał się ich całemu systemowi dystrybucji, jednak w szczególności – dystrybucji majonezu. W delikatesach Niemca był on produkowany codziennie i sprzedawany w małych porcjach, z kolei rodzina Martinez działała hurtowo i rozprowadzała swój produkt po hotelach i innych instytucjach.
Pomimo całego uznania dla przedsięwzięcia, Hellmann miał jedno, spore zastrzeżenie – opakowanie. Bowiem Francuz sprzedawał sos w około 2kg drewnianych skrzyniach po maśle, co sami przyznacie raczej nie pozwalało zachować szczególnej sterylności.

Będąc jeszcze w Paryżu, Richard otrzymał informację o śmierci mężczyzny, który przejął po nim delikatesy. Postanowił więc wrócić do Nowego Jorku najbliższym statkiem. I tutaj dochodzimy do TEGO momentu – momentu, za który uwielbiam podcast ZMACZNEGO, bo choć przygotowanie każdego odcinka wymaga ode mnie długich godzin, a właściwie dni pracy to zawsze, kiedy podczas robienia researchu – przekopywania się przez masę nudnych informacji, trafiam na taką perełkę – czuję, że było warto. Bo właśnie takie smaczki, zazwyczaj ukryte przed szerszą widownią, nadają marce lub produktowi, o którym opowiadam pikanterii, wyjątkowości, emocji? Sama nie wiem, jak to do końca nazwać, ale na pewno dla mnie jest to – to coś!

Wyobraźcie sobie, że niewiele brakowało, a losy może nie świata jako takiego, ale kulinarnego już owszem – potoczyłyby się inaczej. Okazuje się bowiem, że agent biura podróży, u którego Richard kupował bilet powrotny do Stanów Zjednoczonych, gorąco zachęcał go wykupienia sobie miejsca na pokładzie niezwykle okazałego i luksusowego statku o nazwie Titanic.

I tutaj nasza historia mogłaby mieć swój koniec. Tylko Leo powoli opadający w głąb lodowatego oceanu, gdyby nie fakt, że Hellmannowi bardziej niż na luksusie zależało na czasie i pieniądzach, dlatego dopłynął od Nowego Jorku mniejszym, ale tańszym i szybszym statkiem. Kilka dni później On i cały świat usłyszeli o katastrofie niezatapialnego olbrzyma.

——————-

Jednak SHOW MUST GO ON, dlatego wracamy do naszej głównej opowieści. Po powrocie Państwo Hellmannowie postanowili wznowić działalność delikatesów i wkrótce otrzymali propozycję zaopatrzenia większego przyjęcia w majonez. Wówczas Richard przypomniał sobie wszystko, co niedawno podpatrzył u swojego przyjaciela, a także sięgnął po specjalistyczne publikacje poświęcone majonezowi. Zamknął się na zapleczu i zabrał się za tworzenie nowego przepisu, z którego majonez wytrzymała dłużej. Produkt był testowany na ludziach, a dokładniej klientach – do momentu uzyskania idealnego smaku. Kiedy udało się go osiągnąć, pojawiła się kolejna ważna kwestia – odpowiednie opakowania.

Ale zanim o nich, małe wtrącenie. Pamiętacie, jak wspominałam, że rodzice Margaret, żony Richarda, mieli swoje delikatesy i jest to istotny element całej tej układanki? Wiele źródeł wskazuje bowiem na to, że przepis na majonez, którym do dziś zajadają się Amerykanie i który zadecydował o sukcesie marki Hellmann’s, tak naprawdę należał do matki Małgosi.
Dlatego w internecie można natrafić na artykuły, które zauważają, że i tym razem za sukcesem mężczyzny, stoi mądra kobieta – oraz w tym przypadku – jej majonez, bo to właśnie Margaret na zapleczu delikatesów łączyła żółtka z olejem i działa się magia.

Zwracam na to uwagę, bo z kolei z innego źródła, na którym teraz się opieram wynika, że owszem – początkowo, kiedy majonez sprzedawano w małych ilościach, wychodził on spod rąk Pani Hellmann jednak, gdy postanowili działać na większą skalę – Richard zaczął recepturę ulepszać lub wręcz tworzyć na nowo.

Wracając do opakowań, stosowane u Martineza drewniane pudła, postanowiono zastąpić prawie 4-ro litrowymi kamiennymi słojami. Nowy majonez okazał się strzałem w dziesiątkę – zarówno wśród klientów biznesowych, np. hoteli, jak i wśród zwykłych Kowalskich czy raczej Smithów. Wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom, od 1.09.1912r. sos był sprzedawany również w słoikach, ozdobionych trzema charakterystycznymi niebieskimi wstążeczkami, które do dziś zdobią opakowania marki Hellmann’s.
Dlaczego zdecydowano się akurat na niebieską wstążkę? Okazuje się, że w tamtym czasie niebieskie szarfy były symbolem luksusu i wysokiej jakości produktu.

Jednym z teoretycznie niewielkich, a wręcz nie mających większego znaczenia elementów, które przesądziły o sukcesie marki był kształt opakowania, który zastrzeżono w urzędzie patentowym. Tym, czym wyróżniało się ono na tle konkurencji był znacznie większy otwór, który umożliwiał swobodne wsadzenie łyżki do środka, co znacznie ułatwiało sprawę np. podczas przygotowywania sałatki, gdzie majonez leje się w dużych ilościach.

Jak wspomniałam wcześniej, historia marki Hellmann’s jest ciekawa i niezwykle inspirująca, ponieważ okazuje, że niektóre z pozoru mało istotne decyzje lub zbiegi okoliczności potrafią przynieść oszałamiające efekty i doprowadzić nas na szczyt.
Myślę jednak, że na tym etapie opowieści możemy pozwolić już sobie na long story short, ponieważ firma po prostu rosła w siłę, stopniowo rozrastając się nie tylko na kolejne sklepy w okolicy, które zaopatrywała, kolejne dzielnice i kolejne miasta, ale w końcu i cały świat.

————–

Strzałem w dziesiątkę okazało się dystrybuowanie produktu za pomocą własnych furgonetek. Dzięki temu nie tylko, ze względu na wygodę, sklepy chętniej zaopatrywały się w Hellmann’s, ale również samochody służyły za doskonałą reklamę, ponieważ na ich boku mieścił się wielki, czerwony napis „Hellmann’s Mayonnaise”.

Dość innowacyjnym jak na tamte czasy rozwiązaniem, było także pobieranie opłat od klientów detalicznych z góry, co pozwoliło zachować firmie płynność finansową już od samego początku. Tym, co zachęcało właścicieli sklepów do współpracy z Hellmannem, było odbieranie niesprzedanych produktów po tygodniu od ich dostarczenia. Z jednej strony – oni nie musieli martwić się, co zrobić z zalegającymi resztkami, a z drugiej firma miała możliwość obserwacji, jak po dłuższym czasie zachowuje się jej produkt. Trzeba bowiem pamiętać, że wówczas można było jedynie pomarzyć o lodówkach i chłodniach, którymi dysponujemy dzisiaj, o konserwantach żywności nie wspominając.

Z biegiem lat Hellmann’s udzielał kolejnych licencji na produkcje i dystrybuowanie ich majonezu, a także budowało coraz większe fabryki. W 1922r., czyli dokładnie 10 lat po wznowieniu działalności delikatesów, otworzono pięciopiętrowy zakład w Long Island City, który był największą fabryką majonezu na świecie. Do 1927 roku z fabryki wyjeżdżało dziennie 600 ciężarówek załadowanych pudłami wypełnionymi słoikami, które rozwożono po sprzedawcach detalicznych.

Marka była znana także ze świetnego marketingu. Pierwsze reklamy w gazetach pojawiły się już w 1917r. Natomiast akcją, do dziś cieszącą się uznaniem ze strony specjalistów od marketingu, było wydanie w 1922r. małego biuletynu zatytułowanego The Chef’s Standby; Niebieska wstążka, w której zamieszczono kilkadziesiąt przepisów na potrawy z ich majonezem, m.in. sałatkę ze szparagami, sałatkę z ananasem czy karczochy z majonezem Richarda Hellmanna. Akcja okazała się wielkim sukcesem i kilkakrotnie była powtarzana.

W 1927 roku Richard Hellmann, Inc. generowało sprzedaż w wysokości 15 milionów dolarów z zyskiem netto w wysokości 1 miliona dolarów. W tym samym roku firma została sprzedana firmie Postum Foods, później przemianowanej na General Foods.

Richard Hellmann zmarł 3.02.1971r., w wieku 95 lat, co daje mi przesłanki ku temu, by wierzyć, że jedzenie majonezu jest sposobem na długowieczność. Niemiecki imigrant zapisał się na kartach historii jak człowiek, który ciężką pracą małe delikatesy zamienił w międzynarodowe imperium… majonezu. Kluczem do sukcesu okazał się nie tylko dryg do marketingu, ale przede wszystkim dobra obserwacja połączona z wyciąganiem wniosków oraz smykałka do dystrybucji.

————

Zabierając się do tworzenia tego podcastu raczej nie przepełniał mnie entuzjazm, ponieważ osobiście nie należę do fanów majonezu. I pewnie nie prędko podjęłabym ten temat, gdyby nie rozmowa z Antonim Syrkiem Dąbrowskim, który powiedział, że taki majonez, to w sumie ciekawa rzecz, kto na nią wpadł?! Mam nadzieję, że tym podcastem nie tylko udało mi się odpowiedzieć na to pytanie. Także to już wszystko…

A właśnie. Mówiąc te słowa nie byłam jeszcze świadoma tego, że historia Hellmann’s jest warto dłuższej uwagi. Dlatego zdecydowałam, że Kielecki oraz Winiary dostaną własny, calutki odcinek. Także śmiało mogę powiedzieć… ciąg dalszy nastąpi.

Obserwuj mnie na Instagramie!

This error message is only visible to WordPress admins

Error: No connected account.

Please go to the Instagram Feed settings page to connect an account.